niedziela, 18 grudnia 2011

Wirtualne badanie psychologiczne


Oto jest, ekranizacja mojego hitu „Test piramidy Masłowa”, oczekiwana przez nieświadome miliony. Miał w niej zagrać Sean Connery, ale akurat dostał chrypki.

niedziela, 11 grudnia 2011

Iana przegląd artykułów metalowych 2011

Poniżej znajdziecie najciekawsze płyty z okolic metalu i hard rocka z roku 2011. Nie starałem się uwzględnić wszystkiego, a zwłaszcza rzeczy, które leżą poza moimi głównymi zainteresowaniami (czyli nie ma np. death metalu, choć nowego Vadera trochę w tym roku słuchałem) i nie czuję się w nich aż tak kompetentny. Dołączyłem  też parę słów o teledyskach bo od kiedy zacząłem je kręcić, przykładam do nich większą wagę. Jeśli ktoś odkryje dzięki tej ściągawce coś nowego i ciekawego to proszę o komentarz.


sobota, 26 listopada 2011

Jak odkryć zdradę w związku. Newsweek vs Biblia

Wpadł mi w ręce Newsweek sprzed tygodnia, gdzie tematem okładkowym zrobiono zdradę partnera. Redakcja pochyla się głównie nad metodami wykrywania tejże w dobie dostępu do technologii, którą kiedyś oglądaliśmy tylko na filmach z Bondem. Cały tekst można znaleźć tutaj. Jest w nim mowa m.in. o GPSach, kamerach, keyloggerach, zgadywaniu hasła do komputera (dobrze zacząć od "dupa"). Największą ciekawostką jest przedstawiona jako hit substancja, zabarwiająca bieliznę kobiety, która odbyła stosunek seksualny. Wykrywa ona białko z którego zbudowane są plemniki, tak więc można chyba powiedzieć, że jest to produkt dla mężczyzn zdradzanych przez tradycjonalistki.

Dziwnym się może jednak wydać, że redakcja Newsweeka nie sięga do sposobu wykrywania niewierności, który podaje Biblia. Było nie było, jest to księga święta, zdaniem wierzących i kapłanów nieomylna, a do kościoła każdy ma przecież niedaleko, czy chce czy nie. Nawet jeśli przyjmiemy że skorzystać z tej metody mogą tylko chrześcijanie i żydzi, to przecież jest to przecież ponad 95 proc. społeczeństwa. Zamiast więc się więc dręczyć domysłami, wydawać niepotrzebnie kasę na szpiegowanie, co nam szkodzi uderzyć do księdza dobrodzieja z prośbą o mały, naprawdę prosty, opisany w Piśmie Świętym rytuał. Jak widać na przyzwoitą informację w skażonym liberalnym światopoglądem Newsweeku człowiek nie może liczyć, ale to od tego jest przecież m.in. blog Dehumanizer, żeby uświadamiać.

Poniższy sposób jest co prawda przeznaczony dla mężczyzn posądzających żony, ale coś mi mówi, że zarówno w przypadku związków nieformalnych, jak i sytuacji gdy to kobieta podejrzewa mężczyznę, skuteczność rytuału jest równie wysoka. Znaleźć go można w Starym Testamencie w Księdze Liczb, zwanej też 4 Księgą Mojżeszową - rozdział 5, wersety od 11 do 31. Przepis jest gwarantowany, albowiem podyktował go Mojżeszowi sam Pan (stwórca wszechświata - przyp. red.). Zamieszczam go poniżej w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia, skracając o kilka nieistotnych, przeważnie powtarzających się detali. Ponieważ ze względu na wartość rozrywkową, niektórzy mogliby mnie posądzić, że sam to napisałem, tutaj jest link do całości.

Rzekł znowu Pan do Mojżesza: Gdy mąż ma żonę rozpustną i ta go zdradzi przez to, że inny mężczyzna z nią obcuje cieleśnie wylewając nasienie, a nie spostrzegł tego jej mąż, i dopuściła się nieczystości w ukryciu. (...) lub będzie ją posądzał, choć się nie splamiła.
Wówczas winien mąż przyprowadzić żonę do kapłana i przynieść jako dar ofiarny za nią dziesiątą część efy mąki jęczmiennej.(...) Wówczas rozkaże kapłan zbliżyć się kobiecie i stawi ją przed Panem. Następnie naleje wody świętej do naczynia glinianego, weźmie nieco pyłu znajdującego się na podłodze przybytku i rzuci go do wody. Teraz postawi kapłan kobietę przed Panem, odkryje jej włosy i położy na jej ręce ofiarę wyjawienia, czyli posądzenia; wodę zaś gorzką, niosącą klątwę, kapłan będzie trzymał w swym ręku. Wtedy zaprzysięgnie kobietę i powie do niej: Jeśli rzeczywiście żaden inny mężczyzna z tobą nie obcował i jeśliś się z innym nie splamiła nieczystością względem swego męża, wówczas woda goryczy i przekleństwa nie przyniesie ci szkody. Jeśli jednak byłaś niewierna swemu mężowi (...) wówczas przeklnie kapłan kobietę (...) i powie do niej: Niechże cię Pan uczyni poprzysiężonym przekleństwem pośród ludu twego, niech zwiotczeją twoje biodra, a łono niech spuchnie. (...)
Teraz wypisze kapłan na zwoju słowa przekleństwa, a następnie zmyje je wodą goryczy. Wreszcie da wypić kobiecie wodę gorzką, niosącą klątwę (...). Następnie weźmie kapłan ofiarę posądzenia, wykona gest kołysania przed Panem i złoży na ołtarzu. Teraz da kobiecie do picia wodę przeklętą: jeśli naprawdę stała się nieczystą i swojemu mężowi niewierną, woda wniknie w nią, sprawiając gorzki ból. Łono jej spuchnie, a biodra zwiotczeją, i będzie owa kobieta przedmiotem przekleństwa pośród swego narodu. Jeśli jednak ta kobieta nie stała się nieczystą, lecz przeciwnie - jest czysta - pozostanie bez szkody i znów będzie rodzić dzieci.

I tyle... Niech sobie teraz wierzący odpowiedzą na pytanie w czyje metody bardziej wierzą.

piątek, 11 listopada 2011

Nihil Quest na wolności

Pisanie zajawek, maili, informacji prasowych i inne etcetery w niezliczonych odsłonach, ale o tym samym jest naprawdę męczące, tak więc krótko: płyta NQ wyszła. Więcej na stronie Nihil Quest tudzież facebookowej wizytówce NQ. Posłuchać płyty można także na pasku z prawej strony bloga.


Tracklista:
01. Man Made Hell
02. 710
03. Equal
04. Splendid Isolation
05. Mental Slave
06. Choose Life (In Misery)
07. Dead Girls
08. (Also Sprach) Franky  (japanese bonus track)
09. Holy Nailhead    (european bonus track)  
10. Chemical Saviour (dance remix)  
11. The Last Message

środa, 2 listopada 2011

Hemingway to hell



Miesiąc pod znakiem premier. W listopadowym numerze pisma "Science Fiction, Fantasy & Horror" (nr 73) znajdziecie moje opowiadanie "Memento Mortyria" (powyżej jego ilustracja ze środka numeru). Nie jest to jakiś drobiazg, ale całkiem spory kawał prozy. Żeby było ciekawiej opowiadanie łączy się w jednym wątku z utworem Nihil Quest - Chemical Savior (więcej o tym kawałku pisałem w blogu tutaj). Jeśli dobrze się przypatrzeć to można znaleźć też odniesienie do jeszcze jednego kawałka z "0.9". Mortyria jest utrzymana w staroszkolnym stylu SF, czyli rzecz dla mnie nietypowa, ale też zawsze lubiłem takie klimaty.


Druga ważna rzecz to premiera pełnowymiarowej płyty Nihil Quest. Wypuścimy ją za parę dni, całkowicie free. Nie zmieniajcie tego kanału.

Jest jeszcze jedna premiera, ale za to odwołana... Teledysk do Chemical Savior. Niestety na skutek nieodpowiedzialnych działań pewnej osoby (She Who Must Not Be Named) zostaje przesunięta na czas nieokreślony.

piątek, 23 września 2011

Sekret młodości Małpiej Wyspy


Najlepsze wcielenie Stana (po lewej) ze wszystkich odsłon serii. Jakie teksty!!!
W trakcie miksowania Nihil Quest nastąpiło u mnie lekkie przegrzanie głównego reaktora. W ramach schładzania wróciłem do jednej z moich ukochanych gier - Monkey Island 2: Le Chuck's Revenge (rok 1991). Wziąłem akurat MI2, ponieważ jakiś czas temu wyszła odnowiona wersja, która zebrała bardzo pozytywne recenzje.


Tzw. Specjalna Edycja trochę mnie rozczarowała. Grafika na pierwszy rzut oka wygląda efektownie, ale jak się lepiej przyjrzeć to wszystko śmierdzi kiepskim Photoshopem. Wielka szkoda, że autorzy nie skorzystali z grafik, które posłużyły do oryginalnej wersji (jak to mogło wyglądać można sobie wyobrazić oglądając tzw. concept art dołączony do gry jako bonus). Strasznie kiepsko wygląda animacja. Ma jeszcze mniej klatek niż w oryginale (!!!). Cienko wypadają też komentarze autorów - trzech tytanów przygodówek Lucasarts (Ron Gilbert, Tim Schafer, Dave Grossman), które mógłby być największą atrakcją. Jakieś takie nieprzygotowane, nieskupione i do tego pomijają rzeczy, ewidentnie proszące o parę słów . Ech... Może na 40 lecie? ; )

Niezłym bajerem jest natomiast możliwość zupełnie płynnego przechodzenia między nową wersją a starą. Naprawdę szkoda, że ta ostatnia cierpi na taką koszmarną pikselozę (gorsza niż pamiętam, czy na Amidze też tak to wyglądało?). Oryginalne grafiki są bardziej klimatyczne i chyba też mroczniejsze.

Zostawiając na boku specjalną edycję, muszę stwierdzić, że sama gra do dziś naprawdę rządzi i w ogóle się nie zestarzała. Znacznie lepiej zniosła upływ czasu niż inne przygodówkowe przeboje z tamtych czasów: Sam & Max Hit the Road, Day of The Tentacle czy sierrowe questy różnej maści. Dialogi po prostu porywają... Główny bohater - Guybrush Threepwood - amoralna fajtłapa o dobrym sercu (ale bez przesady :) to jedna z najbardziej charyzmatycznych postaci jakie gry komputerowe widziały.

Monkey Island 2 obok pierwszej części - The Secret of Monkey Island stawiam obok dokonań Monty Pythona. To jest równie wysoki poziom absurdalnego humoru. Rzecz absolutnie kultowa. Nie będę się na ten temat już rozpisywał, bo siedziałbym nad tym postem godzinami... Kto nie wierzy niech poczyta w sieci.
Tak wyglądała stara wersja. Na Amidze mieściła się na 11 dyskietkach. Jak ktoś nie miał twardego dysku (jak ja), to sobie wachlował...


PS
Załączone screeny przedstawiają jedną z moich ulubionych scen w MI2. Aby ukraść klucz do cmentarnej krypty należy skłonić Stana, właściciela z zakładu z używanymi trumnami do tego, aby zademonstrował nam zalety produktu i wskoczył do jednej z nich. Potem zamykamy nad gościem wieko i zabijamy je gwoździami... Pa pa, Stan!

PS 2 Lucasarts chyba trafił z tymi remake'ami staroci, bo właśnie się dowiedziałem, że będzie nowa (już zresztą druga) wersja innego klasyka przygodówek, tym razem konkurencyjnej Sierry: Leisure Suit Larry in the Land of Lounge Lizards - zwanego też po prostu Larry 1. To zdecydowanie moja ulubiona część tego cyklu... Mam nadzieję, że to dojdzie do skutku.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Jak przeklinać i rwać laski po katolicku

[Uwaga: ostatnimi czasy zabawiałem się na tym blogu pisząc sfake'owane artykuły, ale ten poniższy tekst jest już w 100% oparty na rzeczywistości]

Biskup Antoni Długosz nie bez powodu został Kawalerem Orderu Uśmiechu
W jednym z brukowców 70-letni biskup Antoni Długosz radzi czytelnikom, jak po katolicku przeklinać i podrywać dziewczyny.

Biskup pomocniczy częstochowski Józef Długosz na pewno nieraz mógł stykać się z kwestiami, które są bliżej ziemi niż nieba. Jest duszpasterzem osób z problemem narkotykowym, a także ochotniczych hufców pracy. Trzeba także podziwiać jego aktywność medialną. W 2007 wydał płytę z piosenkami dla dzieci „Chrześcijanin tańczy”, na której śpiewa razem z dziećmi, i był to dopiero początek jego kariery muzycznej. Już dwa lata później ukazała się podwójna płyta „Chrześcijanin śpiewa w drodze do nieba”, a w zeszłym roku kolejne wydawnictwo dla dzieci - „Dary Miłości”. Wśród jego dokonań jest m.in. utwór nagrany wspólnie z Krzysztofem Krawczykiem pt. „Europo nie możesz żyć bez Boga”. Biskup znany jest także z występów w programie TVP „Ziarno” oraz w mediach o. Tadeusza Rydzyka.
Nic więc dziwnego, że właśnie tego bywałego w świecie duchownego redakcja „Super Expressu” poprosiła o kilka światłych wskazówek dla swych dbających o sprawy duszy czytelników.

Jak przeklinać
- Są takie chwile w życiu człowieka, że i święty by się zdenerwował. No bo jak tu zachować spokój, kiedy sąsiad po raz 10. zalewa nam mieszkanie? - pisze przejęta redakcja „Super Expressu”. - Chciałoby się wykrzyczeć swój żal wprost do nieba. Tylko jak to zrobić, by nie narazić się na potępienie. Prawdziwy katolik się nie wyraża - czytamy. Co na to biskup Długosz?
- Przede wszystkim nie można wzywać imienia Pana Boga nadaremno i nie wolno używać wulgaryzmów. Trzeba pamiętać także o tym, by nie życzyć nikomu źle, nie popełniać grzechu względem miłości bliźniego oraz własnej. W chwili zdenerwowania powinniśmy relaksować się takimi słowami, które nas rozluźnią, wprowadzą pogodną atmosferę i nie odwołują się do przemocy i nieszczęść - mówi „Super Expressowi” biskup.
Konkrety? Na pomoc przychodzi ściąga z przekleństw, opracowana wspólnie przez redakcję i biskupa. Oto te dozwolone:

Psiakostka!
Motyla noga!
Kurza stopa!
Piernik jasny!
Kurczę blade!
Kurtka na wacie!
Do kroćset fur beczek!
Na krowie kopytko!
Kurcze pióro!
Kurczę pieczone!
Kuchnia felek!
Kurza melodia!

Równie interesująca wydaje się lista przekleństw, nawet pozbawionych wulgaryzmów, których katolik używać nie powinien:
Na rany Chrystusa!
Do stu tysięcy diabłów!
Niech cię licho porwie!
Niech mnie kule biją!
Tam do kata!
Niech to szlag!
Na rany koguta!
Niech to piekło pochłonie!
Matko Boska i wszyscy święci!
Tam do diaska!
Niech to dunder świśnie

Kiedy już wiemy, jak się zachować, możemy godnie przystąpić do rozmów z atrakcyjnymi przedstawicielkami płci przeciwnej, czemu poświęcono kolejny poradnik „Super Expressu”. Pomaga on, niestety, uwieść tylko kobietę, ale rzeczywiście przesadą byłoby wymaganie od biskupa Długosza, aby znał się także na podrywaniu chłopaków.

Jak podrywać
- Przede wszystkim nie można patrzeć na drugiego człowieka tylko poprzez ciało, ale też ducha - mówi w SE biskup Antoni Długosz. - Najlepszym sprawdzianem tego, czy postępujemy właściwie, jest zadanie sobie pytania: Czy chcielibyśmy, by tak była podrywana nasza siostra? To wiele nam wyjaśni - dodaje.
Tu następuje wiele konkretów. Biskup Długosz mówi, że przy podrywaniu kobiety wolno:
Mówić komplementy, nawet dotyczące urody cielesnej, o ile nie chodzi nam o podstępne uwiedzenie.
Zaprosić dziewczynę na kawę lub herbatę w neutralne, publiczne miejsce.
Na randce wypić małą ilość wina.
Otwarcie pytać o jej zainteresowania, należy być szczerym i nie udawać kogoś innego.
Podrywać tańcem, ale prowadząc partnerkę tak, by taniec nie był zbytnio podniecający.
Zaprosić do kawiarni lub na lody i zapłacić za wszystko.
Flirtować, ale nie przekraczać granicy.
Dyskretnie podpytać, czy ta osoba jest z kimś związana.
Poprosić o posmarowanie pleców olejkiem, jeśli tylko o to nam chodzi.

Podobnie jak poprzednio - nasza wiedza byłaby niepełna bez przeciwskazań. Nie wolno więc:
Mówić komplementów, w które sami nie wierzymy, bo miłości nie można budować na kłamstwie.
Komplementy nie mogą być wulgarne.
Zapraszać na randkę do domu.
Na randce nie powinno się pić większych ilości niż lampka wina, nie powinno się też pić piwa.
Stosować sztuczek i podstępów, działać na podświadomość specjalnymi technikami.
Flirtować przez SMS-y i Internet, to grozi uzależnieniem.
Wykonywać dzikich, uwodzicielskich tańców w nadmorskich dyskotekach.
By dziewczyna płaciła na randce, a jeśli chłopak jest biedny, trzeba się przyznać od razu.
Poprosić o posmarowanie olejkiem, gdy chcemy podstępnie uwieść i porzucić.
Sama redakcja z pewnym pesymizmem podchodzi do tematu: - Nie oszukujmy się - korzystając z tych porad nie będzie łatwo w dzisiejszych, rozwiązłych czasach poderwać pierwszą lepszą dziewczynę - uważa „Super Express”. Redakcja gazety nie uwzględnia jednak tego co, biskup Długosz powinien był dodać na końcu: niezależnie sytuacji, katolik musi wierzyć w cuda.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Pomodlą się za twoje mienie

Reklama ubezpieczenia PZU DEO. Zdaniem analityków ma szansę zawojować polski rynek.

PZU wprowadza nowy rodzaj ubezpieczenia. Czy to będzie rewolucja na rynku?

W mediach często można natknąć się na narzekania klientów związane z tradycyjnymi produktami ubezpieczeniowymi. Zdarza się, że mimo wieloletniego opłacania składek, firmy później unikają wypłacenia odszkodowania powołując się na sprytne zapisy w zawartej umowie.
- Nasza szkoda staje się również szkodą ubezpieczyciela, tylko wówczas kiedy faktycznie musi on nam wypłacić pieniądze. Żadna firma tego nie lubi, od tego przecież zależą jej zyski, dlatego się migają jak mogą - mówi pan Zdzisław Kawalec.
W czasach gdy komunikacja klientów za pomocą Internetu jest czymś powszechnym, świadomość takich praktyk jest coraz większa. Dlatego wiele osób wycofuje się z ubezpieczenia swoich dóbr. Twierdzą, że wypłata odszkodowania jest zbyt niepewna.
- Zapłacę za wielki pakiet, który niby mnie uchroni nawet przed szkodą od spadającego promu kosmicznego, ale jak już zdarzy się coś banalnego, to zostanę z problemem sam - stwierdza pan Zdzisław.
Okazuje się jednak, że takie głosy nie pozostają bez odpowiedzi. Firmą, która jako pierwsza postanowiła wyjść naprzeciw klientom i zmienić coś w swojej ofercie jest PZU, najstarszy polski ubezpieczyciel.
- Doszliśmy do wniosku, że zamiast wypłacać odszkodowanie, lepiej sprawić, aby do szkody po prostu nie doszło - mówi Stefan Gontarek, rzecznik prasowy grupy PZU. - Zapytają państwo, jak to możliwe? Oczywiście przez zdanie się na czynniki wyższe. Od setek, a nawet tysięcy lat, wierni modlą się w intencjach swoich i cudzych, które bardzo często dotyczą ochrony mienia. Skuteczność modlitwy zaś potwierdzają najwyższe społeczne autorytety, w tym błogosławiony Jan Paweł II i Benedykt XVI, a przecież nie ma powodu aby im nie wierzyć. Modlitwa zabiera jednak dużo jakże cennego czasu, a także nie każdy czuje, że ma odpowiednią duchową siłę przebicia. Warto więc powierzyć takie kwestie fachowcom - uważa Stefan Gontarek.
Już od przyszłego miesiąca PZU wprowadza do oferty ubezpieczenie pod nazwą PZU Deo, którego skuteczność bazuje właśnie na modlitwie. Klienci będą mieli do wyboru kilka pakietów o rosnącym stopniu zabezpieczenia, co będzie odzwierciedlone w ich cenie.
- W zależności od tego jak bardzo chcemy chronić nasze domostwo, samochód czy zdrowie członków rodziny - modlić się o nie będzie stosowna grupa specjalistów - zapewnia rzecznik PZU. - Współpracujemy z kilkoma klasztorami, gdzie utworzono dla nas specjalne zespoły modlitewne. W pakiecie podstawowym możemy liczyć na wsparcie pojedynczego mnicha lub zakonnicy (do wyboru). Przy nieco droższych i bardziej zaawansowanych opcjach nad naszymi sprawami może czuwać nawet 40 wysokich rangą osób duchownych. Mamy także oferty specjalne, a wśród nich np. zawierzenie naszych spraw Maryi w Częstochowie przez nastoletnie dziewice (z certyfikatem rady parafialnej).

Jak wybierano modlitwy, które będą wykorzystywane np. do ubezpieczenia mienia?
- Wcale nie są to modlitwy o jakiejś szczególnej treści - mówi Stefan Gontarek. - Wybieraliśmy po prostu te, które znane są z dużej skuteczności, a taką jest np. modlitwa różańcowa. Przypomnę, że Jan Paweł II w swoim dokumencie Rosarium Virginis Mariae pisał „Kościół zawsze uznawał szczególną skuteczność tej modlitwy (…), powierzając jej najtrudniejsze sprawy”.

Co na taką ofertę powie zniechęcony do firm ubezpieczeniowych pan Zdzisław Kawalec?
- Z pewnością nad tym pomyślę. Chciałbym jednak wiedzieć, co stanie się, jeśli mimo wytężonych modlitw dojdzie do jakiegoś nieszczęścia? Przecież historia zna takie przypadki. Czy ewentualna strata zostanie mi zrekompensowana?
- Oczywiście, że tak - odpowiada Zdzisław Gontarek z PZU. - Gdyby doszło do takiej sytuacji natychmiast w sprawę angażujemy specjalny zespół. Dniem i nocą będzie się modlił o trzykrotne wynagrodzenie poniesionych szkód.

niedziela, 24 lipca 2011

Hołd dla Ronniego Jamesa Dio

Po długich mękach twórczych, pod szyldem Backstage Metal ukazała się w sieci płyta "To Heaven Through Hell - A Tribute to Ronnie James Dio", w której mam swój udział. Jest to zbiorowa praca użytkowników forum Ultimate Metal, założonego przez najbardziej obecnie wziętego producenta metalowego - Andy'ego Sneapa. Jak nazwa wskazuje, płyta stanowi hołd dla rockowego wokalisty wszech czasów. Pisałem o Dio w starym blogu, zaraz po Jego śmierci.

Na płycie jest 13 utworów z repertuaru Rainbow, Black Sabbath i Dio. Ja zaśpiewałem częściowo w Long Live Rock'N'Roll oraz cały Kill The King, tak dziwnie wyszło że oba kawałki są z repertuaru Rainbow i nawet z jednej płyty.

Jak to w przypadku takich projektów bywa, na płycie zagrali ludzie z całego świata. Np. w Long Live Rock'N'Roll obok mnie śpiewają wokaliści z Ukrainy i Indii, a klawiszowiec jest z Finlandii. W innych utworach przewijają się muzycy z Libanu, Kuwejtu, Wenezueli... Wymieniam tylko te bardziej egzotyczne.

Kill The King to rzeczywiście był dla mnie morderczy kawałek. Głównie dlatego, że Ronnie miał głos poruszający się w innym zakresie dźwięków niż ja, ale nie tylko... Naprawdę ten facet nie bez powodu miał opinię najlepszego. W Long Live Rock'N'Roll poszedłem już w stronę bardziej dla mnie naturalnego rejestru, za to koledzy lutują po suficie aż miło.

Kill The King w wersji, która trafiła na płytę zmiksował gitarzysta Ingacio "Jevo" Garamendi z Hiszpanii. Brzmienie wiesła uzyskał naprawdę świetne, ale całość mi się nie podobała, dlatego też zrobiłem swój miks (lepiej mnie na nim słychać - hehe - i styl jest też bardziej hardrockowy niż metalowy). Możecie go posłuchać poniżej, a w razie chęci ściągnąć i dodać do płyty.




Kill The King ściągnąć można TU (prawy przycisk i zapisz jako)

Moim zdaniem z całego hołdu najciekawiej wyszło Children Of The Sea, czyli jedna z nielicznych power ballad nagranych przez Black Sabbath. Nie oddala się od genialnego oryginału, ale zarazem ma swój klimat (który nadają m.in. rewelacyjnie brzmiące partie fletu, chyba pochodzące z mojego ukochanego ostatnio instrumentu klawiszowego - melotronu).

Płyta jest dostępna w wersji elektronicznej i za darmo (chętni mogą przekazać kasę na fundację Ronniego) TUTAJ. W tej chwili na stronie Backstage Metal można ściągnąć mp3 w jakości 320kbps, niewykluczone, że bezstratny format też się pojawi jeśli będzie zapotrzebowanie.

Zawsze chciałem zaśpiewać coś Dio i wreszcie się udało. Szkoda, że w takich okolicznościach. Wciąż często o Nim myślę. Tak bardzo brakuje tego gościa.

PS Pierwszy raz widziałem Ronniego na żywca gdy gościnnie występował z Deep Purple podczas trasy z orkiestrą. Dziś będę miał okazję zobaczyć ich po raz piąty.

czwartek, 7 lipca 2011

Bydgoskie wodociągi kontra wampiry

Miejskie Wodociągi i Kanalizacja pomogą mieszkańcom Bydgoszczy w pozbyciu się zła wcielonego.

- Postanowiliśmy odpowiedzieć na apel bydgoszczan, zrobimy co tylko możemy - stwierdza prezes zarządu MWiK mgr inż. Stanisław Drzewiecki.
Akcja jest efektem interwencji jaką zgłosiło ratuszowi zasłużone już w zmaganiach z siłami ciemności Stowarzyszenie Unum Principium.
Bydgoscy pogromcy wampirów
- Na porządku dziennym są pokąsania mieszkańców miasta przez wampiry i wilkołaki - mówi Krzysztof Zagozda, rzecznik prasowy stowarzyszenia. - Plenią się na skutek postępującej sekularyzacji naszego społeczeństwa. Temu trzeba postawić tamę

- I taką tamę mogą postawić bydgoskie wodociągi, na tym się znamy - wtóruje mu mgr Drzewiecki.  
Miejska spółka zatrudniła już 40 księży, którzy dniem i nocą będą święcić wodę pompowaną przez MWiK do bydgoskich domów. Czy to wystarczy?
- Przypuszczalnie nie - martwi się prezes Drzewiecki. - Co miesiąc dostarczamy do odbiorców średnio 1,45 mln metrów sześciennych wody. To oznacza, że jeden ksiądz musiałby w tym czasie poświęcić 36250 metrów sześciennych wody. Wyposażyliśmy co prawda kapłanów w automatyczne kropidła, ale to wciąż za mało.

Zapytaliśmy przedstawicieli bydgoskiej hierarchii kościelnej, ile metrów sześciennych wody może poświęcić ksiądz za pomocą jednego błogosławieństwa. Jak dotąd kancelaria biskupa Jana Tyrawy nie udzieliła jednak odpowiedzi.

Czy Unum Principum jest zadowolone z rezultatów interwencji?
- To krok we właściwą stronę, który powinien ograniczyć plagę wampiryzmu i lykantropii w Bydgoszczy. Niemniej będziemy w dalszym ciągu naciskać na ratusz, aby wodociągi dostały dotację na zatrudnienie większej liczby księży - mówi Krzysztof Zagozda. - Pamiętajmy, że bez zdecydowanych działań ze strony miasta i jego mieszkańców, siły ciemności będą się bezkarnie rozprzestrzeniać.

Blok pani Jadwigi z Kapuścisk znalazł się w grupie testowej MWiK. Już od miesiąca w jej kranie płynie woda święcona. - Jestem bardzo zadowolona - mówi. - Nie mamy tu raczej problemów z wampirami, ale zauważyłam, że naczynia łatwiej się zmywają. Ponadto mojej córce poprawiła się cera.

Jednak nie wszyscy jej sąsiedzi są zadowoleni. - Osobiście uważam, że to przesada. Od miesiąca z szacunku nie myję pewnych części ciała, po prostu się nie godzi. Uważam, że MWiK powinno wprowadzić osobne kurki z wodą święconą - stwierdza pan Zdzisław.
W rozmowie z naszą redakcją prezes Drzewiecki wykluczył taką możliwość, ale dodał, że w specjalnych przypadkach wodociągi rozwiozą niepoświęconą wodę beczkowozami. Będzie udostępniana chętnym po uprzednim natarciu ich czosnkiem i po okazaniu srebrnego medalika.

czwartek, 30 czerwca 2011

Ekranizacja unijnego drenażu mózgów

Twoje koszmary właśnie się spełniły
Zaczynają się sprawdzać czarne prognozy snute przed laty przez środowiska związane z Radiem Maryja. Po wejściu do Unii wyraźnie następuje drenaż mózgów. Najłatwiej zauważyć go u ludzi najbliższych temu zagrożeniu - czyli polskich urzędników unijnych. U tych odpowiadających za naszą prezydencję, drenaż jest wręcz spektakularny, o czym poniżej.  

Zaczęło się od bączków. Ok, mniejsza o sam pomysł. Jakikolwiek gadżet by wybrano ktoś by się przyczepił.
Ale niech mi ktoś powie, dlaczego 6 tys. 200 bączków (koszt 985 800 złotych - podaję za TVN) koniecznie trzeba było zrobić ręcznie? Widziałem w telewizorni jakiegoś młodego człowieka z firmy pijarowskiej czy też marketingowej obsługującej ten projekt. Nie wiem jak mu się udawało utrzymać mocz w czasie gdy o tym opowiadał. - Każda gospodyni, która to malowała ma swój styl, każdy bączek jest inny - mówił z promiennym uśmiechem.

W tej chwili pomyślałem. - Hmm, ach więc tak - skoro się od siebie różnią, może nie było to takie głupie. W końcu to jakaś sztuka, nawet jeśli ludowa. Przynajmniej kasa poszła do mniejszych lub większych artystów.
W następnym momencie (a moment jak w reklamie - "bezcenny") kamera pokazuje te bączki. I WSZYSTKIE DO KURWY NĘDZY SĄ TAKIE SAME.  
Ściśle mówiąc, zrobili je tylko w czterech wzorach. Za TVN: kujawskim, kurpiowskim, łowickim i opoczyńskim. Jedyne różnice są detalach które się biorą z tego, że gospodyni ręka inaczej drżała jak była po setce, a inaczej jak była po dwóch. Nie mówię, że od razu trzeba to było dać do roboty chińskim dzieciom po centa za godzinę (jak trampki Nike), ale coś takiego równie dobrze maszyny mogły zrobić i przynajmniej nie kosztowałoby ok 150 zł za sztukę. To że urzędasy wydają naszą ciężką kasę na bzdety dla innych urzędasów, żeby "promować" swoją urzędasowską imprezę, która nie ma żadnego znaczenia dla nieurzędasów to jeszcze nic. Tylko ostrym drenażem mózgu można wytłumaczyć, że ktoś jeszcze wpadł na pomysł, żeby się tym wszem i wobec chwalić w telewizorni.

Ale to nie koniec. Teraz pokazali film animowany, który "promuje" polską prezydencję w UE. Znowu ta promocja. Nie wiem po co się promuje prezydencję, która jest przechodnia. Równie dobrze można promować niedzielę albo godzinę piętnastą! A może to ma ściągnąć turystów?
- Wiesz kochanie - mówi p. Schmidt do małżonki - Pojedźmy tym razem na wakacje do Polski... Oni tak świetnie przewodniczyli obradom Unii Europejskiej, bączki dawali, filmik zrobili...

Ów filmik zrobił zaś nie byle kto, bo Tomek Bagiński, czyli czołowy "go to" naszej krajowej animacji, i jak przypuszczam, wziął za to małą fortunę.

Całe życie marzę o dopasowanym golfie
Idzie to tak. Wśród oszklonych budynków, na pustym placu siedzi smutna, osowiała kobieta w niebieskiej kiecce. Jak zdradzają nam źródła prasowe, bo sami byśmy się nie domyślili, symbolizuje ona Unię Europejską. Sądząc po anorektycznej sylwetce, kryzys obszedł się z nią srogo, ale jeszcze dycha. Na dłuuuuugiej szyi ma zawieszoną gwiazdkę (ciekawe czy to symboliczna gwiazdka z nieba czy też może znak masoński?). Co tam dziunia robi - nie wiadomo. Może się zastanawia, dlaczego w takim wychuchanym miejscu nie ma ani jednego śmietnika.
Nagle za jej plecami, pojawia się gość w czerwonej koszuli, wlepiający w kobietę wzrok. Na koszuli ma białe zdobienia, to znak że... Tak, proszę państwa, to nasz reprezentant! Polska gola!

To ujęcie (zrzut ekranu umieściłem na początku bloga) jest dla mnie ciekawostką. Zazwyczaj stosuje się je w horrorach / thrillerach (nieświadoma ofiara siedzi tyłem do oprawcy nie wiedząc jak okrutny los ją czeka), więc napięcie rośnie. Facet najpierw wykonuje za jej plecami (!!!) dziwne ewolucje a potem obejmuje ją bez dotykania - innymi słowy robi dziwny ruch zakrawający na molestowanie seksualne. Ona odwraca do niego głowę, ale z jakiegoś powodu nie udaje jej się spojrzeć mu w twarz (może ją ta absurdalna szyja boli). Pan, tym razem przed nią, wykonuje kolejne ewolucje, które kojarzą się z tańcem godowym zwierząt. Samica początkowo niewzruszona, ale wreszcie spoglądają sobie w oczy. W oszklonym budynku tymczasem już aż szyby drżą (czy w środku jest zakamuflowany Prezes, który patrzy z zazdrością?).
Złapałem taaaaką rybę sezonu!!!
Wreszcie zaczyna się banalny, klasyczny taniec, ale za to wokół totalnie rozpierdala się plac i budynki, a następnie wszystko, łącznie z chodnikiem leci w górę (uwaga: to symbol naszej prezydencji). Para tańczy na jakichś wiszących w powietrzu betonowych blokach, a co już ma spaść, to szczęśliwie kolejne im pod nogi się podstawiają. Cały czas o włos od katastrofy!

Upskirt! Bielizna Unii Europejskiej tylko na blogu Dehumanizer
 Cięcie z ostrym błyskiem i nie wiedzieć czemu nagle tańczy wiele par, a co poleciało w górę teraz ląduje. Kolejne cięcie i nagle kobieta spływa z nieba. Na pierwszy rzut oka obstawiałbym, że to reprezentantka Japonii, bo scena żywcem wyrwana z jakiejś mangi, ale jednak nie - to nasza Unia. Może usłyszała docinki na temat szyi, bo teraz zasłania ją szarfą. Unia patrzy jak niechlujnie układa się z klocków ostatni budynek, który wreszcie zmienia się w jednolitą bryłę a na koniec wykwitają na nim wzory, które nasz macho Polacco miał na koszuli. Siada sobie na ławeczce, czekając na następnego frajera, a my widzimy logo polskiej prezydencji. Koniec.

Konichiwa!

Co się dzieje z Polakiem nie wiadomo. Nie będę snuć domysłów, bo po doświadczeniach z "(Also Sprach) Franky" bywam monotematyczny. Natomiast wiem co się na pewno nie dzieje. Kontekst filmiku jest niby damsko-męski, ale autorzy filmu dołożyli starań by nie pokazać Unii jako lafiryndy / lachona / blachary/ co tam chcecie. W rezultacie długoszyja pani przypomina Matkę Boską w ujęciu większości obrazów religijnych. Chodzi o to, że z jednej strony wcale brzydka nie jest, ale z drugiej ma w sobie coś tak aseksualnego, że normalny mężczyzna równie dobrze mógłby poczuć pożądanie do drogowskazu na Częstochowę.  
Polska Prezydencja. PULL UP!!!
Tak więc, z ulgą odnotowuję w finale brak macho Polacco. Lepiej już niech Unia siedzi sobie sama i zadowala się bączkiem.

Pełne 3 minuty drenażu mózgu można zafundować sobie poniżej.



środa, 8 czerwca 2011

Chemiczne Anioły, czyli życie naśladuje Nihil Quest

W utworze Nihil Quest "Chemical Savior" ("Chemiczny Zbawiciel") występuje postać Radosnego Farmaceuty. Daje on schronienie potrzebującym w swych opiekuńczych ramionach, ordynując kolejne pigułki. Ma coś na ból gardła, ból serca i ból egzystencji. Postawi cię na nogi, sprawi, że znowu się uśmiechniesz.
Postać ta uosabia kit wciskany w telewizyjnych reklamach leków, które mają odmienić życie pacjenta, pokazując przy tym wyidealizowany świat po zażyciu magicznej pigułki. Skojarzenie z religią, która także ma proste recepty na skomplikowane problemy i mami wizjami raju jest oczywiste - tak właśnie narodził się "Chemiczny Zbawiciel" - Pan Radosny Farmaceuta.
Tyle Nihil Quest w roku 2009, a teraz w czerwcu 2011 mamy zupełnie na serio i w realu to: Anioły Farmacji

"Welcome to chemical heaven
 A new way to live your life"

Anioły Farmacji osobiście zobaczyłem na billboardzie w Bydgoszczy. Spójrzmy co piszą organizatorzy na stronie (wyróżnienia moje):

"Moda na Zdrowie" od ośmiu lat promuje zdrowy styl życia. Stawiamy na ruch, aktywność, pogodę ducha, refleksję i mądre smakowanie wszystkich uroków życia.

Osobą, która może nas w tym wspomagać, być naszym prawdziwym Aniołem, jest farmaceuta.

(...)

Farmaceuci, w ramach opieki farmaceutycznej, o której pisze Moda na Zdrowie, jak opiekuńcze Anioły podpowiedzą, doradzą, ustrzegą, rozwieją wątpliwości, uśmierzą lęk i pokażą najlepszą drogę do zdrowia.


Na ulicach prawie 30 miast w Polsce pojawiły się billboardy z wizerunkiem Anioła zapraszającego Pacjentów do aptek, w których są Anioły Farmacji. Jeśli Twój farmaceuta jest troskliwy i opiekuńczy jak „Anioł” zgłoś go do najbardziej prestiżowej nagrody środowiska - Anioły Farmacji 2011.

Patrzę na to trochę z niedowierzaniem, a trochę z przerażeniem. W każdym razie nic przyjemnego, przydałaby się jakaś piguła.

sobota, 21 maja 2011

666 & 888


 
"Zespół Nihil Quest wystąpił w obronie życia poczętego"


Nie mogłem się powstrzymać : ). Fotka oczywiście z koncertu z litzową Luxtorpedą i Nikt. Więcej dzieł autorstwa Goldmoona z koncertu w Estradzie, na stronie Goldmoona, tudzież Estrady.

piątek, 6 maja 2011

Potulice Jailhouse Hard Rock

Coś z cyklu "Ocalić od skasowania". Wygrzebałem mój reportaż z Potulic napisany w 2005 roku.


Muzycy instalują sprzęt, a na salę przy niemal idealnej ciszy, grupami wchodzi publiczność. Na koncercie rockowym taka dyscyplina może być tylko w więzieniu.

Zakład Karny w Potulicach, to jedna z największych tego typu placówek w kraju. Nieoficjalnie mówi się o 2000 osadzonych. Internetowy portal służby więziennej, podaje mniejszą liczbę, ale zastrzega że pojemność została ustalona, bez uwzględnienia przeludnienia jednostki.
Novotvór w Potulicach. Na  basie Spider, obecnie członek bydgoskiej grupy WyRock (!!!)

O zespole nikt nie słyszał, ale dla osadzonych każda możliwość złamania monotonii więziennego życia jest wartościowa. Przyszli nawet ci mocno przyprószeni siwizną, dla których muzyka prezentowana przez tego typu grupę młodzieżową, musi być trudna do strawienia.


Mniejsi i więksi

Z ostatnich rzędów sporadycznie dobiegają okrzyki dopingujące zespół, ale poza tym zachowanie publiczności niewiele wskazuje na to, że to koncert rockowy, a nie spektakl teatralny. Po każdym utworze pojawiają się rzęsiste oklaski. Mało jednak widać osób, które w rytm muzyki kiwają głową, czy wystukują go nogą. Skakania pod sceną z oczywistych względów chyba nikt się nie spodziewał. Miejsce to zajęli zresztą sami muzycy, ponieważ na niewielkiej scenie, przedzielonej ekranem kinowym, zmieściła się jedynie perkusja. Zazwyczaj przyjeżdżające tu zespoły prezentują bardziej przystępną muzykę niż Novotvór. Grały tu Zdrowa Woda, Roan… Największą gwiazdą, jaka gościła w Potulicach, było jednak Ich Troje. Po raz pierwszy przyjechali tu, gdy byli jeszcze słabo znani, mając na koncie jedynie debiutancką płytę. Powrócili opromienieni ogólnopolskim sukcesem, przywożąc ze sobą trzy ciężarówki pełne sprzętu i strojów oraz tancerki, które wzbudziły tu chyba największe emocje. Nie oszczędzili więźniom niczego - na potrzeby widowiska dzień wcześniej rozbudowując nawet scenę. Chętnych było więcej niż mogła pomieścić sala, tak więc zespół zagrał zaledwie dla 170 osób, wybranych przez kierownictwo więzienia.
Dla występujących i Zakładu Karnego korzyści są obopólne. Więzienie jest ciekawym obiektem, którego nie można jednak zobaczyć na życzenie. Poza czysto turystyczną atrakcją, dla artystów, jest to okazja do sprawdzenia się w kompletnie nowej sytuacji i to z dreszczykiem emocji. Z występem w więzieniu łączy się też często zainteresowanie prasy. Niedawno tę możliwość podbudowania swojego wizerunku, wykorzystała choćby Metallica, nagrywając teledysk, w cieszącym się ponurą sławą, kalifornijskim więzieniu San Quentin.

Praca dla alimenciarzy

Grupy więźniów, oddzielone są od siebie rzędami siedzeń. Spora sala nie jest wypełniona w całości. W dzień powszedni, taki jak ten, wielu z nich pracuje, przez co na koncert przyjść nie mogli. Część z nich zatrudniona jest w samym Zakładzie Karnym - inni pracują na rzecz sołectwa Potulice. Najważniejsza jest jednak fabryka mebli funkcjonująca obok zakładu. Ze zrozumiałych powodów, pierwszeństwo do pracy mają osadzeni, którzy muszą płacić alimenty.
Podobnie jak na koncerty, więźniowie bardzo chętnie przychodzą na spotkania z ciekawymi ludźmi. W odróżnieniu od szkół czy uczelni, nie istnieje tu potrzeba sztucznego kreowania frekwencji, aby organizator mógł wyjść z sytuacji z twarzą. Często idą na nie przygotowani - wcześniej wiedzą o co chcą spytać. Emocje budzą zwłaszcza sportowcy. Byli tu już prezesi związku bokserskiego i piłki nożnej (co niektórzy mogliby zostać na dłużej - przyp. Ian / 2011). Osadzeni na własne oczy mogli zobaczyć złote medale wioślarza Roberta Sycza.
Udział w wydarzeniach kulturalnych jest dla więźniów formą nagrody, na którą muszą zasłużyć. Uczestników weryfikuje się więc według zachowania, a nie tego za co zostali skazani. Dobre sprawowanie może też oznaczać przyzwolenie dyrekcji więzienia na możliwość trzymania w celi komputera czy telewizora.

Siedzieli uparcie

- Do zobaczenia gdzieś tam, kiedyś - mówi wokalista Novotvoru po ostatnim utworze, co wśród części widowni wywołuje lekkie rozbawienie ("Nie chciałem ich dołować" - powiedział mi później). Rozlegają się ostatnie oklaski, ale z sali nikt nie wychodzi. Publiczność siedzi, cicho ze sobą rozmawiając. Po kilku minutach, w szeregi zespołu powoli wkrada się konsternacja. Muzycy, którzy zaczęli już demontować sprzęt, naradzają się co by jeszcze można zagrać. W końcu bez powodu tak uparcie nie siedzą. Ich dylematy rozwiązuje wreszcie jeden ze strażników, na którego rozkaz pierwsza z grup więźniów, dopiero opuszcza salę.
Choć atmosferę koncertu trudno zaliczyć do ognistych, to i obawy były nieuzasadnione. Pod adresem zespołu nie poleciał ani jeden wrogi okrzyk.
- Nie mamy doświadczenia z tego typu instytucjami i nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Wiadomo, jak to wygląda na filmach - mówią po koncercie członkowie Novotvoru.

Twarzy więźniów fotografować niestety nie mogłem, ale uwierzcie, że się przesadnie nie uśmiechali. 

niedziela, 1 maja 2011

Notka-anegdotka na beatyfikację

Historyjkę poniższą opowiedziała mi sympatyczna koleżanka. Koleżankę określiłbym jako areligijną, niezainteresowaną sprawami duszy, co nie przeszkadza (lub nie przeszkadzało) jej sporadycznie chodzić do kościoła... Czyli właściwie polska norma.
Zdjęcie z czasu żałoby - 8 maja, 2005 rok.  Fot. Ian

W 1999 roku wraz z ojcem wybrała się zobaczyć nawiedzającego okolice Bydgoszczy papieża Jana Pawła II. Na wypadek gdyby Opatrzność z bliżej nieokreślonych przyczyn postanowiła tego dnia nie sprzyjać, wyruszając na lotnisko, gdzie odbywało się spotkanie, wzięli parasol.

Na miejscu... no cóż, powiedzmy szczerze, kiedy JPII nie śpiewał i nie zagadywał tłumu, to nie był porywającym showmanem. Znudzony mszą ojciec koleżanki dostrzegłszy na ziemi Bogu ducha winny papierek, począł go molestować końcówką parasola. Wraz za nim wzrok w ziemię wbiła córka.
Patrzyli tak sobie i patrzyli na papierek wgniatany w podłoże, a banalna ta sprawa zostałaby zapominana, gdyby nie telewizja, która ich sfilmowała.
Wieczorem rodzina zobaczyła się w jednym z programów relacjonujących wizytę. Kadr, na którym ojciec z córką spoglądają w ziemię, opatrzono komentarzem z offu: "Podczas mszy świętej wierni modlili się w ogromnym skupieniu."

PS
Z braku bardziej palących problemów do rozwiązania przez Siłę Najwyższą, przez parę ostatnich lat katolicy modlili się o beatyfikację Jana Pawła II. Jak widać modlitwy zostały wysłuchane. I co teraz powiedzą sceptycy? Że modlitwa jest nieskuteczna? Ha!

piątek, 22 kwietnia 2011

Gry komputerowe dla katolików

Na rynku gier komputerowych od dawna istnieje poważna luka - brakuje produktów skierowanych do wyznawców najpopularniejszej w Polsce religii. Skoro katolików jest nad Wisłą 95% to dlaczego nikt nie uwzględnia ich wartości i zainteresowań? Zdominowany przez wiadome środowiska biznes rozrywkowy promuje kulturę śmierci i relatywizm moralny, sącząc jad w serca podatnych na manipulację dzieci. Całe szczęście ta smutna sytuacja zaczyna się zmieniać. Są już pierwsze jaskółki - atrakcyjne gry dla małych (a czasem i dużych) katolików, które pozwolą na rozrywkę przy komputerze bez obawy, że zetkną się z niepożądanymi treściami.

 Na początek przyjrzyjmy się grze przygodowej "Być uczniem Jezusa". Zaprasza ona do przeżycia pasjonującej przygody w świecie pierwszych chrześcijan. Dzięki niej przeniesiemy się w miejsca, w których żył i nauczał Pan Jezus. Można spotkać tu zarówno gorliwych wyznawców Chrystusa, jak i tych, którzy pragną zaszkodzić powstającym wspólnotom chrześcijan. Zadaniem gracza jest dostarczenie listu św. Pawła Apostoła do jednej z gmin chrześcijańskich. Po drodze wykonuje on wiele zadań. Niektóre z nich przybliżają ważne i piękne treści Ewangelii, a inne związane są z ludźmi oczekującymi na pomoc i ukazanie im prawdy o Panu Jezusie.
- W grze odnajdziemy mnóstwo akcentów humorystycznych i niespodziewanych zwrotów akcji - napisał o produkcji Jacek Górski w "Naszym Dzienniku". - Można tu spotkać nietuzinkowe postaci: kowala mówiącego tylko wierszem, pociesznego pana Asafa - "profesjonalnego farmaceutę" czy wesołego akwizytora.
"Być uczniem Jezusa". Doskonała zabawa przy wysmakowanej oprawie graficznej.

Kolejną produkcją godną uwagi są "Przygody św. Faustyny." Wraz z autorką słynnego "Dzienniczka" przenosimy się w różne epoki historyczne, pomagając w szerzeniu wiary katolickiej. W pierwszym etapie, nawiązującym do klasycznych gier przygodowych, wcielamy się w detektywa pomagając inkwizycji w znalezieniu heretyka ukrywającego pisma Galileusza i Kopernika. Gdy płomienie już wesoło zatańczą wokół bezbożnika, kolejne zadanie pozwoli naszym milusińskim rozruszać paluszki na podobieństwo gier sportowych (kto pamięta "Decathlon"?). Przenosimy się bowiem do 1682 roku, gdzie na wychłostanie przed egzekucją czeka Kazimierz Łyszczyński, pierwszy polski ateista. Zabawa polega na tym, że intensywnie stukając w strzałki klawiatury rozkręcamy nasz bicz na ekranie.
 W tym miejscu szczególnie mocno należy podkreślić walory edukacyjne gry. Dzieci same o tym nie wiedząc z przyjemnością chłoną historię Kościoła katolickiego.


Do współczesności przenosimy się na dwie misje w stylu szpiegowskim, zrealizowane na podobieństwo słynnego "Splinter Cell". Podczas pierwszej z nich, dzielna zakonnica trafia do trapionej problemem niżu demograficznego Kalkuty. Tam poznaje Matkę Teresę, z którą wspólnie powstrzymują transport prezerwatyw, zatapiając cały statek przy pomocy wcześniej nawróconej załogi. Druga misja niech będzie niespodzianką, zdradźmy tylko, że pistolet na wodę święconą w kombinacji z piłą różańcową to siła, której niewielu jest w stanie się oprzeć.
Warto również wspomnieć o minigrach, które przeplatają główny wątek (podobny zabieg zastosowano też w "Być uczniem Jezusa"). Np. konstruując bombę dla Erica Rudolpha, autora zamachów na klinki aborcyjne w USA, zmagamy się faktycznie z układanką, doskonale ćwiczącą pamięć i myślenie logiczne. To ważny aspekt dla każdego rodzica dbającego o rozwój swojej pociechy.

Jak widać na powyższych przykładach, gry mogą bawić i uczyć, jednocześnie wpajając pozytywny obraz wiary katolickiej. Podpowiedzmy, że mogą być np. doskonałym prezentem na I komunię (zwłaszcza, jeśli dziecko ma otrzymać również komputer), a także oczywiście na święta.
My zaś już ostrzymy sobie zęby na nową grę twórców "Przygód św. Faustyny" - zapowiedzianą niedawno symulację "Niszczyciela" (anioła śmierci), wysłanego przez Boga w okresie starotestamentowych plag egipskich (2 Wj, 12:23). Któż by nie chciał osobiście wziąć udziału w rzezi pierworodnych? I to z bydłem włącznie! Egipcjanie strzeżcie się!


PS
Gry można nabyć w księgarniach "Naszego Dziennika":
- w Warszawie, al. Solidarności 83/89, 00-144 Warszawa, tel. (22) 850 60 20;
- w Krakowie, ul. Starowiślna 49, 31-038
Kraków, tel. (12) 431 02 45;
oraz w Fundacji "Nasza Przyszłość" - oddział w Szczecinku, ul. Klasztorna 16, 78-400 Szczecinek (94) 373 11 60 (61, 62), a także w księgarniach religijnych na terenie całego kraju.

czwartek, 21 kwietnia 2011

dehumanizer.blog.pl kopnął w kalendarz


"Dosyć mam tego! Gdzie miałem oczy jak cię brałem?". Ten cytat z XV księgi Tytusa (pierwszego komiksu jaki przeczytałem w życiu) towarzyszył mi od kiedy tylko założyłem bloga w domenie blog.pl. Serwis wyglądał kiepsko, ale z takim adresem, zapleczem finansowym Onetu i mocną przeszłością pioniera na polskim rynku, nie można było naprawdę schrzanić sprawy. Prawda? Musieli się poprawić, prawda? Cóż, przez cały ten czas, czyli od 2008 roku z potrzebnych rzeczy udało im się dodać jeno tagi (ach te nowinki), a obsługa tego cuda pozostała koszmarna i do dziś zniechęca do wrzucania czegokolwiek. Ech...

Mimo iż liczbę czytelników Dehumanizera oceniam na taką, która dałaby się wsadzić do dużego fiata nawet bez wyjmowania trupa prostytutki z bagażnika, przyzwyczaiłem się, że mam gdzie wrzucić moje różności. Tak więc Dehumanizer na blog.pl kopnął w kalendarz ale odtąd będzie rezydował na googlowskim serwisie Blogger pod adresem (*werble*) http://nihilquest.blogspot.com/ (niestety "dehumanizer" był już zajęty).  
Podczas testów przeniosłem ze starego bloga tylko Rybę Sezonu, i po naciskach Polskiego Związku Wędkarskiego postanowiłem jej nie kasować. Stary adres zostaje jako archiwum, póki administratorzy go nie zgładzą.

PS
W ramach usług dla ludności, googlowski serwis Feedburner oferuje wysyłanie bloga e-mailem, zapisać się można gdzieś w górnym rogu tej strony. Ja już się zapisałem. Dwa razy!

środa, 5 stycznia 2011

Alternatywna ryba sezonu


Czesław lubił wędkować. Najczęściej łowił leszcze i płotki. Jako człowiek praktyczny, co złowił to zaraz zabierał do domu by usmażyć. Smażył zaś w maśle i tylko w maśle, był bowiem również człowiekiem pewnym swych gustów oraz konsekwentnym.
Gdy chodził nad rzekę, jako przynęty używał zawsze dżdżownic wychodzących mu z prawego oka. Czynił to nie bez satysfakcji, bowiem dżdżownice miały osobowość, której brakowało samemu Czesławowi, z natury ponuremu biurokracie o ograniczonych horyzontach. Małe stworzonka zaś, wydawało się, potrafiły mówić o wszystkim - najchętniej zwłaszcza opowiadały o odcinkach popularnego "Tańca z gniazdami". Być może to ten ich niepowtarzalny urok, zwłaszcza łatwo zauważalny po nabiciu na haczyk, decydował, że ryby uwiedzione gadką brały bez gadania. Kwestią czasu stało się więc, gdy Czesławowi trafi się coś większego niż leszcz.
Tamtego pamiętnego dnia wyjątkowo Czesławowi wędkowanie nie szło. Coś jakby wypłoszyło wszystkie potencjalne leszcze. Miał już się zbierać do domu, gdy nagle spławik drgnął i po krótkim holowaniu, Czesław wyciągnął z wody Kierownika Sprzedaży Sklepu Rowerowego. Gdy już delikatnie usunął haczyk z jego podniebienia, niski, szpakowaty mężczyzna cmoknął, przetarł binokle, obciągnął krawat z girlsami i powiedział:
- Do diaska. Jako ornitolog-amator... nieprzytomnie lubię ptaki... Wiedziałem, że ta słabość do gniazd w końcu mnie zgubi i oto się stało. Nie jestem wprawdzie złotą rybką, ale jeśli mnie wypuścisz, mogę spełnić trzy twoje życzenia. Muszą one jednak wiązać się z rowerami. Mów co tylko zapragniesz, a stanie się twoja wola, niezależnie od kosztów siodełka czy ramy.
Czesław posmutniał - przez te ledwie kilka sekund, zdążył polubić kierownika sprzedaży, zdawały się one bowiem ciągnąć w nieskończoność - nie znosił jednak rowerów.
- Nie znoszę rowerów - powiedział kierownikowi sprzedaży - jako człowiek konsekwentny nie mogę jednak cię od tak wypuścić i wrócić z pustymi rękami.
Jak powiedział, tak zrobił. Zabrał kierownika sprzedaży do domu i usmażył w maśle.

WARTO WIEDZIEĆ
Przepis Czesława na kierownika sprzedaży:
składniki:
1 Kierownik Sprzedaży Sklepu Rowerowego
cytryna
sól
pieprz
masło
bułka tarta do panierki
jajka
mleko
Kierownika Sprzedaży Sklepu Rowerowego wymoczyć 2 godziny w mleku, umyć, posolić skropić sokiem z cytryny. Panierować w jajku i bułce, smażyć na maśle na złoty kolor, ułożyć w naczyniu żaroodpornym zapiekać w piekarniku około 30 min w 180 st c. Smacznego!