czwartek, 16 listopada 2017

Odmienne stany wężowatości



Jak z planu Dynastii, tasiemca o amerykańskich milionerach, trafia się do brytyjskiego horroru o wielkim wężopodobnym stworze z apetytem na dziewice? Wie to Catherine Oxenberg (w Dynastii ucieleśnienie mokrego snu pod imieniem Amanda). Aktorka pojawiła się w filmie Kena Russela "Kryjówka białego węża" ("Lair of the White Worm") w towarzystwie przyszłej wielkiej gwiazdy kina - Hugh Granta.


Tytuł niesfornie się kojarzy, co ogrywane jest przez reżysera w mniej lub bardziej subtelny sposób (głównie w mniej). Trudno powiedzieć czy poza Kenem Russelem jeszcze kogoś to ubawiło, a już pewnie mało zachwycony byłby tym Bram Stocker, twórca Draculi, na którego powieści ów film z 1988 roku jest oparty.

Russel zrobił z tego materiału kompletne dziwactwo. Podobno musiał nakręcić horror, żeby dostać pieniądze na swój następny projekt, stąd też "Kryjówka" jest niechcianym dzieckiem typowego filmu klasy B i artystycznych ambicji reżysera. W jednej chwili oglądamy rozebraną do bielizny kobietę-węża, która zabija nieletniego harcerza, a zaraz potem, ta sama pani, bez większego zresztą sensu, bezpośrednio cytuje najsłynniejszą scenę z Obywatela Kane'a. Kto wie, ile tam jest smaczków dla koneserów, większych ode mnie. Wybaczcie, jeśli umknęły mi odniesienia do Igmara Bergmana podczas próby nakarmienia półnagą dziewicą penisopodobnego potwora.

A skoro o potworach mowa... Fabuła jest jedną z wariacji na temat pradawnego złego bóstwa, wracającego do współczesnych czasów. Może spodobać się wygłodniałym fanom Cthulhu po solidnej dawce znieczulenia. Zaskoczeń w warstwie fabularnej trudno się tu spodziewać. Po co więc to oglądać? Właśnie dziwactwa realizacyjne Russela sprawiają, że jak na tę tematykę, jest to film oryginalny.

Miłośnicy dziwnego kina znajdą w "Kryjówce" dużo campu i czarnego humoru. Policjant o urodzie Benny Hilla z doprawionymi kłami oraz oczami węża, wykonujący ruchy kobry to jest coś, co po prostu trzeba zobaczyć. Także przez ten dystans do materii w każdej chwili czuć, jak bardzo brytyjski jest to film. Hugh Grant gra postać tak zmanierowaną na angielski sposób, że nawet królowa Elżbieta może wpaść w kompleksy.



Na uwagę zasługują też krótkie, lecz wspaniałe psychodeliczne sceny z symboliką religijną, specjalność reżysera, które podobne numery wycinał w pamiętnych "Odmiennych stanach świadomości". Zrealizowano je w raczkującej wówczas technice blue screenu, dzięki czemu przypominają coś pomiędzy filmem eksperymentalnym, a wczesnym teledyskiem z epoki MTV. Są tak uroczo bluźniercze i kiczowato przesadzone, że wyobrażam je sobie jako idealną pomoc dydaktyczną na katechezach, podczas lekcji poświęconych straszeniu dzieci szatańskimi przekazami pop kultury.

Ken Russel, znany ze znacznie lepszych filmów, pewnie wolałby o tej produkcji zapomnieć, co też prawdopodobnie mu się udało, biorąc pod uwagę, że od paru lat już nie żyje.

"Kryjówka" to horror, ale głównie dla Hugh Granta, gdy musi o niej opowiadać w wywiadach. Dla reszty z nas, dziwaczna jazda po poboczach przemysłu filmowego.