piątek, 11 maja 2018

Ciosy z Miami





Po kilku tygodniach intensywnych treningów, polegających na rozbijaniu głową cegieł,
zmierzyłem się wczoraj z filmem Miami Connection. Jest to jedna z bardziej znanych perełek złego kina i kwintesencja amerykańskich lat 80.

Film opowiada o zespole pop rockowym Dragon Sound, którego członkowie (a) są sierotami (w sensie dosłownym), (b) mieszają razem, (c) są mistrzami taekwondo, (c) mają zatargi z gangiem dealerów koki wspieranym przez konkurencyjny zespół muzyczny, (d) mają zatargi ze zmotoryzowanym gangiem ninja. Jak widać już na poziomie scenariusza Miami Connection wyróżnia się spośród tabunów ejtisowych akcyjniaków karate, a realizacyjnie jest jeszcze lepiej. Producentem filmu był mistrz taekwondo i jako facet, który niczego się nie boi, nie bał się też powierzyć ról wymagających pokazania emocji swoim uczniom, którzy nigdy wcześniej nie stali przed kamerą. Sam też zresztą występuje, mimo, że z angielskim musi walczyć niczym z najstraszniejszym ninją w historii.

Piękne są też walki, to chyba najwierniejsza adaptacja na ekran gier automatowych w typie Double Dragon. Jest nawet grubas rzucający beczką!

Miami Connection to nie jest może taka petarda jak podobny gatunkowo Samurai Cop (zresztą Samurai Cop niszczy konkurencję w każdym gatunku), ale sława filmu jest z pewnością zasłużona. Polecam wszystkim miłośnikom uderzania głową w twarde przedmioty.