Reżyser
Rob Zombie chyba miał dość krytyki, po jego ostatnich, ciężkich
od eksperymentów i symboliki filmach. Mogły się podobać lub nie,
ale trzeba przyznać, że wkładanie psychodelicznych wizji do
"Halloween 2" (2009) wymagało sporej odwagi. Podobnie
"Lords Of Salem" (2012) szło na przekór oczekiwaniom,
tonąc w dziwactwach i skromnie dawkując akty przemocy. Zombie od
tego drugim Kubrickiem jednak nie został, więc może dlatego
postanowił wrócić do korzeni, czyli tego, co zaprezentował w
"Domu 1000 trupów" i "Bękartach diabła".
"31"
to film opowiadający o pracownikach objazdowego wesołego
miasteczka, którzy trafiają do "MurderWorld", kompleksu
gdzie muszą przeżyć 12 godzin, ścigani przez sadystycznych
klaunów w ramach dorocznej gry, urządzanej dla uciechy bogaczy.
Trzeba przyznać, że pomysł brzmi całkiem oryginalnie, o ile
oczywiście przez ostatnich 30-parę lat oglądaliście wyłącznie
seriale brazylijskie. Najsłuszniejsze skojarzenie to oczywiście
Uciekinier ("The Running Man", 1987 r.), ale od tamtego
czasu było zatrzęsienie filmów o śmiertelnych grach. W 2001 roku
powstał nawet film, w którym uczestników gonią klauni
("Slashers", 2001).
Rob
Zombie nie celował w oryginalność choćby dlatego, że obiecał
fanom to, co już znają i zrobił ten film za ich pieniądze.
Publiczna zbiórka zapewniła mu budżet 1,5 miliona dolarów.
Niewiele, nawet jak na horror.
Film
miał być najpaskudniejszym, najbardziej brutalnym dziełem
Zombiego, tymczasem po jego ukończeniu, reżyser pobiegł do
amerykańskiej cenzury, czyli MPAA po certyfikat umożliwiający
wyświetlanie go w kinach z oznaczeniem "R". Dzięki temu
na film mogły wchodzić nastolatki oraz co równie ważne, pozwoliło
to na szerszą dystrybucję, ponieważ filmy zastrzeżone dla
dorosłych są niechętnie pokazywane w kinach sieciowych.
Dostaliśmy
więc familijną wersję filmu o klaunach-mordercach, z obietnicą
wypuszczenia pełnej wersji na rynek wideo, ta się jednak nie
zmaterializowała. Słuch po niej zaginął, a sam Rob stwierdził
tylko, że oddawanie MPAA bardziej brutalnego filmu, było celową
taktyką i faktycznie cięcia niczego "31" nie ujmują.
Co
więc zostało?
Ojcem
dyrektorem MurderWorld jest Ojciec Morderstwo, grany przez Malcolma
McDowella. Wnosi się on na szczyty campowego przerysowania, niestety
w roli prawie oderwanej od reszty filmu. Faktycznym antagonistą
(lub jak kto woli - bossem ostatniego levelu) jest klaun o
pseudonimie Doom-Head. Grający go Richard Brake po nałożeniu
makijażu sprawia wrażenie, jakby starał się o rolę Jokera i jest
to jeden z nielicznych silnych punktów "31". Z obsady
warto wymienić jeszcze Meg Foster, wyróżniającą się na tle
reszty aktorów odtwarzających tzw. pozytywne postaci. Te zaś jak
zwykle u tego reżysera, są mało ciekawe, mało sympatyczne i
oczywiście mało pozytywne.
Fatalnym
elementem są sceny walk sfilmowane w kochanym przez Hollywood stylu
trzęsącej się kamery. Do tego duże zbliżenia, szybkie cięcia i
w rezultacie nie mamy pewności czy oglądamy walkę na śmierć i
życie z klaunami-mordercami, czy też może bitwę na poduszki
podopiecznych przedszkola Wesołe Skrzaty w Ząbkach Małych.
Największą
wadą "31" jest słaby scenariusz (autorstwa również Roba
Zombie). To, że bohaterowie są pracownikami wesołego miasteczka,
nie wnosi do filmu nic. Mimo braku specjalnych umiejętności,
rozwrzeszczana gromadka radzi sobie z zawodowymi mordercami jak nikt
przedtem w historii gry. Aż trzeba się zastanowić, kto do tej pory
w niej uczestniczył, bo gdyby do MurderWorld trafiła lepiej
zorganizowana grupa, np. harcerze, to roznieśliby towarzystwo Ojca
Morderstwo na kopach jeszcze przed wieczorną zbiórką. Z całej
historii nic też nie wynika. W porównaniu z "31",
wspomnianego "Uciekiniera" ogląda się jak szekspirowską
tragedię.
Na
plus można zaliczyć klaustrofobiczny klimat, stylową muzykę i
świetnie podrobioną estetykę filmu z lat 70. Niski budżet nie
rzuca się w oczy. Po raz kolejny zawiodły akurat te elementy, które
od pieniędzy nie zależą.
Niewątpliwie
są znacznie gorsze slashery niż "31" i na upartego film
można obejrzeć. Pytanie po co. Zarówno film, jak i ostatnia płyta
zespołu Roba Zombie robią na mnie podobne wrażenie i obie mógłbym
podsumować frazą "zmęczenie materiału". Na nic powrót
do korzeni, bez ich podlania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz