środa, 24 lipca 2013

Happy end [opowiadanie]



Słońce zachodziło, kończąc kolejny szary dzień. Dreptałem drogą wzdłuż kanału bydgoskiego ignorując mżawkę, zimno i błoto, mając tylko siebie by ponarzekać na kretyński pomysł spaceru. Nie lubię ani natury, ani chodzić, a już zwłaszcza nie lubię tego miejsca.

Widać miałem jednak dzień na dziwne zachcianki, bo przechodząc koło wyjątkowo gęstych szuwarów, nagle zapragnąłem w nie wejść i rozejrzeć się trochę.

Od dawna podejrzewałem, że mam instynkt detektywa i być może to on wówczas zadziałał. Czy tego się więc właśnie spodziewałem w tej kupie zamoczonego zielska? Porzuconej damskiej ręki, z elegancko umalowanymi na czerwono paznokciami?





Podniosłem znalezisko, może trochę bezmyślnie. Odcięto ją byle jak, pośpiesznie, może w panice. Wtedy uderzyła mnie fala gorąca. Trzymałem uciętą rękę kobiety, z dużym prawdopodobieństwem nieżyjącej, tutaj, w mało uczęszczanym, lecz przecież nie odludnym miejscu. Co jeśli mnie ktoś teraz zobaczy? Czym prędzej schowałem ją do plecaka.

Nie miałem pojęcia, gdzie jest najbliższy posterunek policji, więc po prostu poszedłem w stronę miasta.
Po drodze mijałem jedną z tych zagubionych w czasie posiadłości. Płot, chałupa, buda, studnia. Pomyślałem z zazdrością o sielskim życiu, jakże innym od tego, które prowadziłem, walcząc ze stresem i coraz bardziej niezrozumiałymi zdarzeniami. Wówczas okazało się, że nawet tu mogą zajść rzeczy przedziwne.

Gdy przechodziłem obok chałupy, z budy wyszedł wielki, wilczuropodobny pies. Osłupiałem, widząc w jego pysku kawał damskiej nogi, którą wciąż wieńczył gustowny bucik - czerwona szpilka. Podszedłem do płotu, chciałem go zawołać, lecz on sam zbliżył się do mnie i jednym precyzyjnym machnięciem wyrzucił kończynę w powietrze, tak że sama wpadła mi w dłoń.

Noga została ucięta w kolanie i mogła się pochwalić jedną z najpiękniejszych łydek, jakie tylko można sobie wyobrazić. Przez chwilę podziwiałem gładką, napiętą skórę, delikatne palce stopy, wprost stworzone do namiętnego całowania. A ta kostka prosząca o delikatne ugryzienia? Cóż za marnotrawstwo!

Niestety, moja sytuacja wyglądała coraz gorzej, miałem teraz przy sobie aż dwie części kobiety. To już wyglądało mocno podejrzanie. Oczywiście nie mogłem iść na policję, bo kto by uwierzył w taki przypadek? Podobnie jak Scooby Doo i jego banda, musiałem w rozwiązaniu tej zagadki kryminalnej liczyć tylko na siebie.

Jadąc tramwajem zastanawiałem się, gdzie tajemniczy morderca mógł porzucić resztę ciała. Nagle uderzyło mnie, że przynajmniej jakaś część mogła znajdować się w śmietniku, w podwórzu przy ul. Warszawskiej... Kilkanaście minut później, mój upór został nagrodzony pięknym lecz makabrycznym znaleziskiem - głową! Tak, głową kobiety. Śliczna buzia ozdobiona burzą rudych włosów, wyglądała jakby tęskniła za resztą ciała. Czym prędzej wepchnąłem ją do plecaka, chroniąc przed zainteresowaniem okolicznych meneli. Ach, gdyby tak choć zobaczyć resztę.

Ledwo godzinę później okazało się, że jestem bliski spełnienia tego marzenia. Druga noga i... druga ręka. Razem! Tym razem pomógł mi już zupełny przypadek. Zobaczyłem worek na śmieci, który wypłynął w stawie niedaleko mojego domu. Nie wiem co mnie w nim zainteresowało, ważne że po minucie przyciągania go gałęzią, miałem kolejne dowody zbrodni.

Narastające mimo ciągłej ekscytacji zmęczenie, kazało mi porzucić poszukiwania. Dotąd mój instynkt detektywa działał doskonale, lecz wiedziałem, że nie mogę zdawać się na niego w nieskończoność. Objuczony częściami ciała wróciłem do siebie, by zbadać dowody.

Otwierając drzwi mieszkania, przeczuwałem coś złego. I miałem rację. Przytrzymałem się ściany, jednocześnie usiłując opanować żołądek. Tajemniczy zbrodniarz musiał mnie obserwować i postanowił odwrócić od siebie podejrzenia. Podczas gdy ja rozpracowywałem sprawę, on włamał się do mojego mieszkania. Na środku dużego pokoju, spoczywał nagi korpus zamordowanej kobiety.

Gdy podchodziłem do ciała, dywan, który przecież niedawno wrócił z czyszczenia, chlupał od świeżej krwi. Sterczące piersi oskarżycielsko wskazywały żyrandol, lecz nie miałem pojęcia co to może znaczyć.
Gdy już trochę ochłonąłem, postanowiłem wziąć się do pracy. Ułożyłem przyniesione części ciała wokół korpusu. Mimo wstrząsającego widoku zdołałem zauważyć, że kiedyś tworzyły rozkoszną całość. Któż śmiał tknąć takie piękno!

- Teraz to dopiero mam kłopoty - pomyślałem sobie - a niech tu nagle wpadnie policja? Co robić?
Spojrzałem na szafkę i olśniło mnie. Rozwiązanie było tak oczywiste. To właśnie tam leżał mój niezawodny Rambo nóż. Kto jeśli nie on, wybawi mnie z tych opresji?

Pociągnąłem magicznym ostrzem wzdłuż cięć. Tak jak oczekiwałem, rany goiły się bez śladu. Gdy tylko przejechałem kobiecie pod gardłem otworzyła oczy. Wyglądała na przerażoną. Trudno się dziwić. Krzyknęła coś bez sensu. Brzmiało jak: "Ein, ęzsorp ein". Bardzo dziwne - nie wiedziałem o co chodzi. Biedactwo, pewnie umierała z przerażenia. Całe szczęście już po chwili uśmiech rozpromienił jej twarz, a ja czym prędzej pomogłem założyć jej kilka damskich fatałaszków, które akurat walały się po pokoju. - Cóż za wspaniałe zwieńczenie tej początkowo ponurej historii - pomyślałem sobie. Choć onieśmielała mnie obecność tak pięknej kobiety, wiedziałem co dalej robić. Postanowiłem pójść z nią do kina i coś mi mówiło, że się zgodzi.

---
[Opublikowane pierwotnie na portalu bizarro - Niedobre Literki. Podziękowania dla Karola Mitki]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz