piątek, 19 lutego 2010

Wielkie kino dla ubogich

W trakcie przygotowań do kręcenia clipu "(Also Sprach) Franky" wchłonąłem sporo bezużytecznej, ale często ciekawej wiedzy o świecie niezależnego filmu, czego owocem stał się m.in. poniższy tekst o mockbusterach. Oczywiście opisane zjawisko to patologia, niemniej fascynujące jakie możliwości stoją dziś przed praktycznie każdym, kto zechce wyjść poza rolę konsumenta. Niestety, to z tym chceniem właśnie jest największy problem i tego żaden postęp technologiczny nie usunie. 


Wielkie kino dla ubogich

Zmęczony pracą człowiek wchodzi do wypożyczalni wideo. Chciałby się rozerwać bezmyślną hollywoodzką produkcją. O... może Transformery?

Bierze pudełko z wielkim robotem na okładce, płaci, idzie do domu. Tam jednak okazuje się, że obsada jest nieznana, roboty wyglądają jak w podrzędnej grze komputerowej, a nazwiska reżysera Michaela Baya dopatrzeć się w czołówce nie sposób. Jest za to... wątek miłości lesbijskiej.

Co się stało? To nie „Transformery” a „Transmorfery”, czołowy przykład zjawiska nazwanego mockbuster. Termin ten to połączenie słów „mock” (przedrzeźniać) oraz blockbuster (przebój kinowy). W świecie przedmiotów użytkowych ich odpowiednikiem są wyroby takich firm jak Panasonix, Adidos czy Fuma. Ich cel jest taki sam - wydając niewiele, zarobić przez podłączenie się pod ogromną maszynę marketingową, jaka towarzyszy wielkim produkcjom. I tak, mamy np. „Węże w pociągu” zamiast „Węże w samolocie”, „Noc Halloween” zamiast „Halloween”, „Obcy kontra Łowca” zamiast „Obcy kontra Predator” oraz „Terminatory” zamiast „Terminator”. Później zaś oczywiście kręci się ich kontynuacje.

Obecnie firmą, która zdominowała działkę mockbusterów jest jedno studio filmowe - The Asylum, mieszczące się w Los Angeles. Działa szybko i precyzyjnie, podróbka wychodzi na kilka tygodni przed kinową premierą filmu, na którym był wzorowany. Zaczęli od podrobienia „Wojny Światów”, nadchodzącej wówczas, łzawej adaptacji powieści H.G. Wellsa, w reżyserii Stevena Spielberga i z udziałem Toma Cruise’a. Dla The Asylum to był wielki przebój, ich wersję, zatytułowaną „Wojna światów H.G. Wellsa” (twórcy podróbki mieli łatwe zadanie, ponieważ prawa autorskie do powieści wygasły), w ilości 100 tysięcy kopii kupił Blockbuster, największa sieć wypożyczalni w USA. Trafiła ona na półki w chwili premiery dzieła Spielberga w kinach.

Niskobudżetowe naśladownictwa to oczywiście nic nowego w historii kina. Podrabianie epickich produkcji Hollywoodu stało się jednak możliwe dopiero niedawno, dzięki dostępowi do taniego i coraz lepszego cyfrowego sprzętu wideo oraz komputerowym efektom specjalnym. Te ostatnie, choć nie wyglądają tak jak w produkcjach za kilkanaście milionów dolarów, pozwalają jednak producentom robić rzeczy, które kiedyś były nie do pomyślenia. Wystarczy spojrzeć na zajawkę „Megafault” - to jedna z ostatnich produkcji The Asylum, imitująca film katastroficzny „2012” Rolanda Emmericha. Eksplodują tam budynki i samochody, pękająca ziemia zapada się po horyzont, satelity strzelają laserami z orbity, a sprzętu wojskowego jest tyle, co na ćwiczeniach NATO. Tak dziś wygląda film niskobudżetowy.

Sukces mockbusterów leży w trafianiu z produktem do osób słabo zorientowanych, naiwnych, mało uważnych. W najlepszym przypadku oglądają je osoby wyjątkowo zainteresowane tematem - fani niszowej fantastyki, miłośnicy wyjątkowo złego kina (są tacy!), a także osoby, które chciałby po prostu obejrzeć cokolwiek, co przypomina ulubiony przebój. Ich popularność ściśle zależy także od tego, jak poradzi sobie ofiara tej podróbki. Jeśli domniemany hit okaże się klapą, pasożyt rodem z The Asylum również przepadnie. Jednak np. koszt „Transmorferów” zwrócił się już po trzech miesiącach.

Pracownicy The Asylum z pokorą przyjmują, że są czarnymi owcami tego biznesu. Osobom, które chcą w tej firime pracować, na swojej stronie tłumaczą, że są prostą drogą do zszargania sobie reputacji i dodają internetowy odnośnik do słowa... prostytucja. Chętnych jednak nie brakuje i nic dziwnego, bo tak kreatywna praca jest czymś niezwykłym. - My po prostu uwielbiamy robić filmy - tłumaczy współwłaściciel firmy, David Michael Latt - i robimy wszystko, aby były oglądane. Jego zdaniem, inni także produkują podróbki, po prostu The Asylum jest w tym procederze mniej subtelne.

Choć w Internecie można znaleźć wiele opinii krytycznych wpuszczonych w maliny widzów, to jednak zdaniem części z nich, produkcje studia konsekwentnie się polepszają. Kto wie, może spod ich ręki wyjdą jeszcze przyzwoite filmy. Ostatecznie wzorując się na takim dziele jak „Obcy kontra Predator” naprawdę trudno zrobić coś gorszego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz